sobota, 28 czerwca 2014

playing with the devil by kilian.

Kilian Playing with the Devil, to kolejny przykład na to, że niektóre próbki muszą po prostu odleżeć trochę czasu w szufladzie zanim będę potrafiła dostrzec w nich coś ciekawego. Kiedy ten zapach trafił do mnie zimą nie przykuł mojej uwagi – nazwa wydała mi się lekko tandetna i nawet ich nie przetestowałam. Na szczęście nie oddałam nikomu tej próbki [a nie raz miałam taki zamiar!] i w końcu postanowiłam się z nią zmierzyć. Czy było warto? Zdecydowanie.

Playing with the Devil rozpoczyna się porzeczkową nutą, otoczoną lekko ostrym, mrocznym akcentem, wywołanym przez czarny pieprz. To bardzo trafne zagranie, szczególnie, że według mnie niezwykle trudno jest przedstawić czarną porzeczkę w oryginalny sposób. Jej słodki, owocowy aromat potrafi skutecznie zmienić perfumy w banalny zapach, dla szalonych nastolatek. Dlatego też z porzeczką trzeba umieć się obchodzić, tak jak np. w La Petite Robe Noire gdzie dodano lukrecji i anyżu, czy też właśnie tak jak tutaj, gdzie za pomocą przypraw dodano temu zapachowi charakteru. Jest słodko, ale ten dym unoszący się dookoła porzeczek sprawia, że nie nudzę się nawet przez chwilę i nie mogę się doczekać cóż będzie dalej.

niedziela, 22 czerwca 2014

tomasz Ossoliński - Before the show.

Jest kilka przymiotników którymi można by określić polski show biznes – nudny, przewidywalny, silący się na kontrowersje, mało profesjonalny.  Każda kolejna tvn-owska produkcja kończy się lansowaniem nowej sławy, która zasiada później w jury innego programu, bądź też dostaje swój własny. Tak było z Tyszką i Wolińskim (moje szare komórki wciąż płaczą), Anią Bałon, Magdą Gessler i masą innych gwiazd i gwiazdeczek. Nie zdziwiła mnie więc wiadomość o powstaniu dokumentu o Tomaszu Ossolińskim – mentorze w „Project Runway”.  Film tuż po zakończeniu sezonu? Serio? Zero zaskoczenia (chociaż szczerze to bardziej stawiałam na wielką kreatorkę mody  - Joannę Przetakiewicz). Ale zdarzyło się, że miałam jeden darmowy bilet, wolne popołudnie, przeczytałam kilka pochlebnych opinii, więc wzięłam torbę i ruszyłam do kina.


Twórcy  produkcji dotyczących mody przyzwyczaili nas do blichtru, fleszy, ścianek sponsorskich. Dokładnie tego spodziewałam się w dokumencie „Tomasz Ossoliński – Before the Show”. Sam projektant wprawdzie w „Project Runway” przestawiał się jako skromny krawiec, ale życie nie raz już pokazało, że nie ma co wierzyć zapewnieniom o skromności ludziom zza szklanego ekranu.

Ale ten dokument ma coś, czego zupełnie nie przewidziałam i co mnie osobiście bardzo poruszyło.

sobota, 14 czerwca 2014

reklamy perfum - kontrowersyjna nagość.

Jak już pewnie dawno zdążyliście zauważyć, uwielbiam zajmować się tematem reklam perfum. Wolę nawet nie myśleć ile czasu poświęciłam w ciągu ostatnich dwóch lat na oglądaniu ich w internecie. Nana ogląda pokazy mody, ja reklamy perfum. Co jest w tym takiego ciekawego? Często zdarza się, że reżyser idealnie odda klimat danego zapachu, co jest niezwykle trudne i przekonał się już o tym każdy, kto choć raz próbował opisać perfumy słowami. Takie reklamy są niezwykle inspirujące przed napisaniem recenzji zapachu. Uwielbiam znajdować również reżyserskie perełki, w których zachwyca mnie wszystko – od pomysłu, wykonania, po aktorów i modelki, tak jak w przypadku Prady Candy. Lubię też celebryckie [i nie tylko!] porażki porażek, przepełnione taką dawką kiczu, że aż zaczyna mi się to podobać! Dlatego też dzisiaj przygotowałam dla Was krótki przegląd reklam, które z różnych powodów zwróciły moją uwagę. Temat przewodni - nagość.

Zacznę od jednej z moich ulubionych reklam, czyli od BonBon Victora&Rolfa. Kilka miesięcy temu wywołała ona dyskusję czy aby na pewno nie jest zbyt kontrowersyjna. Zupełnie tych głosów nie rozumiem, gdyż dla mnie to piękna, minimalistyczna reklama, która jest świetnym kontrastem do samego zapachu ociekającego cukierkową słodyczą. I dopatrywanie się przez feministki, w tym zdjęciu uprzedmiotowienia kobiety jest według mnie ogromną przesadą.

niedziela, 8 czerwca 2014

alexander McQeen.

Bardzo często gdy poznajecie nowych ludzi padają te pytania, które są zapychaczem tej niezręcznej, krępującej ciszy, ale które teoretycznie pokazują jakiś tam promil zainteresowania waszą osobą: jakiej muzyki słuchasz, kto jest Twoim ulubionym piosenkarzem, ulubioną piosenkarką, ulubionym aktorem, ulubioną gwiazdą na pudelku itd. itd. Kiedy na pytanie „czym się interesujesz” pada odpowiedź „modą”, kolejne może być już tylko jedno : „a więc kto jest Twoim ulubionym projektantem?”. I nieważne, że druga osoba jest w ogóle tematem niezainteresowana i potrafiłaby może z trudem wykrzesać z pamięci 5 nazw domów mody, ale pytanie jest. I oczekują na odpowiedź. To chyba coś w stylu: „powiedz mi, kto jest Twoim ulubionym projektantem, a powiem Ci kim jesteś”.

Często odpowiadałam, że Chanel i Karl Lagerfeld. Twórczyni małej czarnej i siwy Pan, który kontynuuje jej dzieło. Brzmiało jak banał, bo to jeden z najbardziej rozpoznawalnych domów mody na świecie, ale ja przecież tak bardzo lubiłam tę estetykę. Sznury pereł, tweedowe żakiety i torebki na łańcuszkach (jak na blogerkę przystało!) I lubię to do dziś. Geniusz Karla jest niezaprzeczalny, a wpływ Coco na modę w ogóle nie podlega dyskusji, ale to nie ich podziwiam ponad wszystkich.
Może zdążyliście zauważyć, tu i na facebooku, że bardzo często pokazuję kreacje mało klasyczne, w ogóle nie basicowe, ale bardzo często szalone, zwariowane, bardzo artystyczne, awangardowe i często wręcz surrealistyczne. W życiu lubię sobie zawsze wszystko komplikować, więc czemu i nie w modzie? ;). A moim zdaniem mistrzem przedstawiania różnych historii w postaci mody, sprowadzania pokazów do spektakularnego show, ale przede wszystkim tworzenia kreacji zapierających dech w piersiach i zupełnie niepowtarzalnych  był Alexander McQueen.

To o nim napiszę dziś słów kilka.
Nie chcąc zanudzać was szczegółami biograficznymi napiszę zaledwie odrobinę.
Urodził się 45 lat temu,  17 marca 1969 w Londynie.  Jego ojciec był taksówkarzem, a mama nauczycielką WOSu. Był najmłodszym z sześciorga rodzeństwa, a na świat przyszedł pod imieniem Lee. Dopiero kobieta, która doceniła jego talent i była jego największą fanką i przyjaciółką – Issabela Blow zasugerowała mu posługiwanie się drugim imieniem. Alexander projektantem chciał zostać już za młodu, kiedy to szył sukienki dla swoich starszych sióstr. W wieku 16 lat rzucił szkołę i zaczął odbywać  praktykę w Savile Row Tailor Anderson & Sheppard.  W wieku 25 lat udał się do Central St. Martins School of Art, aby zostać nauczycielem konstrukcji, jednak zamiast pracy otrzymał propozycję nauki w szkole jako student. Skorzystał, a kilka lat później jego cała kolekcja dyplomowa została wykupiona przez stylistkę, która pomogła mu w jego przyszłej karierze – wspomnianą wcześniej Panią Blow.

Tu podziwiać możecie frak z jego obrony pracy dyplomowej z 1992 roku wykonany z jedwabnej satyny z białą podszewką, również jedwabną, w której strukturze możemy znaleźć ludzkie włosy. W pierwszej kolekcji były to jego prawdziwe włosy, później po tym jak zaczął odszywać kolekcje używał włosów z Perspexu (szkła akrylowego). 


niedziela, 1 czerwca 2014

dzień dziecka.

Tak nam się ostatnio spodobało wspólne pisanie notek, że postanowiłyśmy to powtórzyć przy okazji dnia dziecka [wszystkiego najlepszego!]. Nie wiem jakie jeszcze święta będziemy tak obchodzić, ale coś się na pewno znajdzie, dzień windy, wody, bibliotekarza etc.. A teraz przejdźmy do dzieciństwa, morza, misiów kobisiów i różowych ciuchów Nany.


Z: Nie wiem czy wiecie, że z Naną mieszkałyśmy/mieszkamy* nad morzem, czego oczywiście wszyscy do dziś nam zazdroszczą. I mają czego, bo dzieciństwo nad morzem to cudowna sprawa, z którą wiąże się mnóstwo wspaniałych wspomnień, przygód [ahoj przygodo!], smaków i zapachów. Chyba najmilej wspominam wiosny, okres przedsezonowy, podczas którego można spokojnie spacerować po plaży bez wiecznie krzyczących/kłócących się turystów. I ileż wtedy zapachów jest dookoła! Słony zapach wilgotnego, zimnego piasku, ostrego wiatru czy niekoniecznie przyjemna woń kutra, który właśnie dobił do brzegu [serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy myślą, że każdy nad morzem ma własny kuter i codziennie wypływamy w morze :D]. 


Jednak gdybym miała wybrać jeden zapach, który najbardziej mi się z dzieciństwem kojarzy to nie byłby to żaden morski zapach, ani perfumy babci, ani zapach różowej gumy Hubba Bubba, czy aromaty z domowej kuchni mojej mamy, to byłby bananowy zapach mojego misia kobisia! Tak! Zabawki o którą dłuuuugo walczyłam z moimi rodzicami i której bananowy aromat był jednym z najbardziej chemicznych i sztucznych owocowych zapachów z jakim się w życiu spotkałam. Ależ ja dumnie chodziłam wszędzie z tym moim misiem...niestety nie trwało to długo, bo jakiś tydzień później moja przyjaciółka przebiła mnie, bo dostała aż dwa[!!] misie kobisie, winogronowego i truskawkowego, przy których mój bananowy nie był już taki fajny...ach, te przedszkolne, zabawkowe trendy. I zanim zaraz przejdziemy do ciuchowych wspomnień Nany, to chcę jeszcze tylko serdecznie podziękować mojej Muti, dzięki której już od dziecka byłam niezwykle stylowa! :D