poniedziałek, 28 kwietnia 2014

rihanna i perfumy.

Jeśli miałabym stworzyć ranking perfum, dzięki którym słyszę najwięcej komplementów, zapachy Rihanny zdecydowanie znalazłyby się w czołówce. Są to naprawdę dobre kompozycje, których jakość jest o wiele większa niż cena. Dlatego często śmieszy mnie reakcja ludzi jak mówię, że to zapach popowej piosenkarki, a nie Chanel czy D&G, tak im się spodobał. Zawsze wtedy staram się wytłumaczyć innym, że nie trzeba pachnieć drogo, żeby pachnieć dobrze i że nie jest żadnym obciachem używanie perfum piosenkarek/aktorek. Trzeba po prostu umieć znaleźć coś dobrego, pasującego do nas pośród tych setek nijakich, celebryckich zapachów.

Przyznam się szczerze, że nie znam wielu perfum z tej półki, jednak mam kilka swoich ulubionych pozycji, które często polecam też innym. Heat Beyonce, Darling Kylie Minogue, Halle by Halle Berry i przede wszystkim wspomniane wcześniej - zapachy Rihanny.


Jako pierwszy poznałam Rebelle – niezwykle słodki, trwały, intensywny. Kojarzy mi się on ze świeżo upieczonym ciastem drożdżowym, obok którego ktoś postawił miskę z truskawkami, śliwkami i która szybko znika, bo ten lekko chemiczny, owocowy akcent jest wyczuwalny tylko w pierwszej fazie rozwoju perfum. Później zostaje już tylko otulająca, słodka kremowo-kawowa baza. Jeśli ktoś lubi, jak zapach ciągle zaskakuje i się zmienia, to Rebelle zdecydowanie nie jest dla niego. Na szczęście mi ta monotonia zupełnie nie przeszkadza i używam tych perfum na zmianę z Pi Givenchy, kiedy mam ochotę na coś ciasteczkowego ;).



Będąc pod wrażeniem Rebelle, sięgnęłam także po kolejny zapach Rihanny. Tym razem padło na Nude. To pozycja bardziej świeża, która na mojej skórze ewoluuje bardzo typowo, na trzech poziomach. Początek jest orzeźwiający, mocno owocowy z wyczuwalną gruszką i mandarynką. Później świeżość znika i następuje faza kremowa, jakby ktoś dodał do tych owoców dużą porcję serka mascarpone*. A koniec jest zaskakująco spokojny, waniliowy, który najlepiej pasuje do towarzyszącej tym perfumom reklamie, z blond Rihanną owiniętą jakąś delikatną tkaniną.

środa, 23 kwietnia 2014

co w modzie piszczy vol. 1.


W Polsce od jakiegoś czasu mamy modę na modę. Jak grzyby po deszczu pojawiają się kolejne blogerki modowe, kolejni projektanci, styliści, modowi eksperci. Wraz z popularyzacją tematu zaczęto organizować dużo różnych wydarzeń, które zrzeszałyby modowych zapaleńców. Niektóre z nich to odzieżowe spędy sieciówkowych szafiarek, inne to wnoszące coś do świadomości wydarzenia dla prawdziwych pasjonatów.

Od czasu, kiedy zaczęłam zauważać korzyści płynące ze studenckich zniżek w transporcie, rozpoczęło się moje modowe podróżowanie. W zeszłym roku odwiedziłam kilka miast, nie tylko polskich, spędziłam kilkadziesiąt godzin w pociągach, autobusach i samolotach, tylko po to, by obcować z modą i nie żałuję. Wręcz przeciwnie. Namawiam każdego by uczestniczył w tego typu przedsięwzięciach. Nigdy nie wiesz, kiedy dopadnie Cię inspiracja, a jak wiadomo, podróże kształcą.
Jako szalona, zapalona poszukiwaczka modowych wydarzeń postanowiłam tą wiedzą podzielić się z wami. W całej Polsce dzieje się mnóstwo fajnych rzeczy i byłabym super szczęśliwa, gdybyście chcieli wziąć udział w choć jednym z projektów.

Zacznijmy od szczególnego wydarzenia, które obejmie całą Polskę: Fashion Revolution Poland (klik). Jest to organizacja i inicjatywa, która powstała tuż po katastrofie w bangladeskiej Rana Plaza. Ma na celu poprawę warunków pracy oraz ochronę środowiska  w branży odzieżowej. Inicjatywa ma zachęcić konsumentów do zwrócenia uwagi na proces i warunki produkcji ubrać, a także mobilizować koncerny odzieżowe do tzw. przejrzystości w łańcuchu dostaw i wpływania na warunki pracy swoich podwykonawców. 24 kwietnia, dokładnie rok po tragedii organizatorzy zachęcają by zadać pytanie firmom odzieżowym u których się zaopatrujemy: kto stworzył nasze ubrania? Akcja polega na tym, by założyć swoje ubranie na lewą stronę, zrobić zdjęcie, opublikować je wraz z hashtagiem #insideout  na facebookowym profilu Fashion Revolution Poland i wysłać marce pytanie, kto i w jakich warunkach wyprodukował ubranie. Jeśli jesteście mieszkańcami Łodzi, Olsztyna lub Krakowa znajdą się dla was dodatkowe atrakcje offline. 

zdjęcie via:  Fanpage Fashion Revolution Poland

wtorek, 15 kwietnia 2014

chanel - perfumy, reklamy, klasyka.

Synonimem ‘elegancji’ w świecie zapachów jest dla mnie niezmiennie Chanel. Myślę, że to jedna z najbardziej trafnych etykiet jaka została wystawiona jakiejkolwiek marce. Naprawdę wysoko cenię całą linię zapachową Chanel, zarówno damską jak i jej męską część. Jest to po prostu klasyka, którą wypada znać. Niekoniecznie trzeba się nią zachwycać, jednak uważam, że akurat wśród perfum tego domu mody, każdy może znaleźć zapach z którym będzie się dobrze czuł. Oprócz chanelowskiej wizytówki - Chanel N°5 [wobec której nie sposób być obojętnym] jest mnóstwo innych ciekawych pozycji, takich jak np. Coco Mademoiselle, Allure, Coco, Coco Noir, Chance, Chanel N°19 czy też męski Egoiste.


Oprócz samych zapachów podoba mi się również konsekwencja designu flakonów – prosto, bez udziwnień, z klasą. Na większe szaleństwa Chanel pozwala sobie podczas tworzenia reklam. Spójrzmy np. na reklamę Egoiste czy Coco. Nie ma niesłużącej niczemu nagości, tandety czy nijakości. Te reklamy są ‘jakieś’, przykuwają uwagę. Czasami bazują na kontrowersji  - reklama z Bradem Pittem, a czasem tworzą całą historię jak w przypadku całej serii przygód Keiry Knightley czy Audrey Tautou.

wtorek, 8 kwietnia 2014

artysta w marketingu - visual merchendiser.

Żyjemy w czasach, gdzie z każdej strony napływają do nas różne komunikaty. Reklama nowego proszku do prania, który sprawi, że pranie będzie bielsze od bieli, sensacyjne wiadomości, że Kasia Cichopek miała na sobie DRES (!!!) gdy wychodziła z domu po bułki (wciąż nie mogę się otrząsnąć), informacja, że powstała kolekcja w stylu tzw. „sportowej elegancji” (zupełna nowość), która po założeniu robi z Ciebie niezależną i silną kobietę sukcesu (a rzadko kto projektuje dla takich kobiet).

Każdy przekaz, choćby najgłupszy ma na celu jedno: zwrócić Twoją uwagę, a w efekcie końcowym sprzedać Ci jakiś produkt. Nieważne, czy produktem jest sprzedana plotka o trzecim rozwodzie siostrzenicy brata stryjecznego wujka, bluzka z Zary żywcem ściągnięta z pokazu Alexandra Wanga czy też babeczka z kremem w supermegahipermodnym miętowym kolorze. 

Jednym z pierwszym uruchamianych zmysłów podczas odbioru przekazu jest wzrok. Tylko coś naprawdę wyróżniającego się z tłumu jest w stanie zatrzymać nas przy sobie na dłużej niż setne ułamki sekundy. Ciekawe wzornictwo, kolor, kontrast, oryginalna forma.
Nie oszukujmy się, że dostrzeżemy piękno nawet w najbrzydszej formie. Choćbyśmy zarzekali się na wszystkie świętości to zawsze oceniamy książkę po okładce, a ludzi po wyglądzie.

Co wybierzesz mając do wyboru:
a) ciastko czekoladowe podane na białym talerzu  lub
b) to samo ciastko podane tym razem na ładnym, różowym talerzyku w kropki z kremikiem i truskawką na czubku?
Odpowiedź a? Szczerze wątpię.
O tym wiem ja, wiesz Ty i wiedzą ludzie, którzy zajmują się Visual Merchandisingiem.
A cóż jest to szalony angielski zwrot?
Otóż lecę z pomocą.
Visual Merchandising to dział marketingu zajmujący się prezentacją sklepu, sprzedawanego w nim towaru, tak, by przyciągnął on uwagę klienta i rzecz jasna, w finalnej fazie wpłynął na jak największą sprzedaż. Aranżacja butiku z zewnątrz, witryna sklepowa, odpowiednie zagospodarowanie przestrzeni,  odpowiedni dobór asortymentu to główne zadania Visual Merchendisera (strasznie długi zwrot. Pozwólcie, że na potrzeby tekstu będę nazywać go VueMkiem). Jego praca w dużym stopniu wpływa na wizerunek i sposób postrzegania firmy.

Zajmując się VM liczy się przede wszystkim kreatywność. Jesteśmy społeczeństwem, które widziało naprawdę dużo i wciąż pragnie nowości, innowacji, poczucia humoru. Lubimy otaczać się ładnymi rzeczami i lubimy na ładne rzeczy patrzeć. Bardzo ważne w tej dziedzinie jest  tworzenie w zgodzie z trendami, jednocześnie w zgodzie z estetyką produktów. Inaczej będzie wyglądał butik Gucci, a inaczej Chanel.
VueMki dwoją się i troją, by wyciągnąć z Twojego portfela jak najwięcej pieniędzy, ale robią to w całkiem przyjemny dla oka sposób. Z resztą, zobaczcie sami!

Wybrałam kilka przestrzeni i wystaw, które mnie osobiście w jakiś sposób urzekły. Wzornictwem, ideą, czy poczuciem humoru. Visual merchendisingową przygodą rozpocznijmy od wystawy Louis Vuittona. Francuski dom mody w 2011 roku tuż przed świętami zaaranżował swoje witryny w klimacie cyrku. Słonie, małpy, foki, trapezy, liny. Szalone akrobacje w kolorze pomarańczy i koralu. Wszystko to nawiązuje do przeszłości Vuittona, który mieszkał w sąsiedztwie z założycielami słynnego cyrku Rancych.  Zwróćcie uwagę na szalę, która mimo słonia po jednej stronie przechyla się i tak w stronę torebki LV.

czwartek, 3 kwietnia 2014

warsztaty zapachowe - w nadmorskim słońcu.

Od dawna planowałam wybrać się na warsztaty zapachowe Perfumerii Quality, ale zawsze wypadały one tak, że nie mogłam się na nich zjawić. Jednak gdy w końcu okazało się, że termin mi pasuje od razu wiedziałam, że tym razem już ich nie odpuszczę.


I tak właśnie, 29 marca pojechałam do Warszawy, by spędzić dwie godziny pośród ludzi z ogromną pasją i wiedzą, a przy okazji przetestować mnóstwo nieznanych mi dotąd zapachów. Temat naszego spotkania [W nadmorskim słońcu...] był zupełnie 'nie mój', rzadko wybieram nuty morskie czy cytrusowe, ale bardzo dobrze mi zrobiło takie 'odświeżenie'. W końcu ileż można męczyć ciężkie, słodkie czy oudowe kompozycje, kiedy za oknami taka piękna pogoda? Warsztaty rozpoczęły się od omówienia tego czym tak naprawdę jest ambra, jak pachnie i czy dalej faktycznie jest ona używana czy jedynie jej syntetyczne odpowiedniki. Miałam nawet przyjemność zobaczyć, dotknąć ambrę w naturalnej postaci [o ile w ogóle można mieć przyjemność z trzymania w ręku patologicznej wydzieliny z przewodu pokarmowego kaszalota :D].

wtorek, 1 kwietnia 2014

prima aprilis czyli wszystko na opak.

Już w styczniu czy innym grudniu, spontanicznie zaplanowałyśmy notkę na Prima Aprilis. Cóż z tego nam wyszło? Zobaczcie sami ;)).

Z: Moda i Ziu, to zestawienie dość abstrakcyjne, zwłaszcza, że Nana i moje inne feszyn znajome namiętnie krytykują rzeczy, z których zakupu jestem szalenie dumna. Tak było przede wszystkim w przypadku bluzy z cekinową choinką, publikowaną już na naszym fanpejdżu. No, ale błagam, jak można nie polubić takiej dawki kiczu, i to jeszcze z kolorowymi pomponikami?! Nigdy ich nie zrozumiem. Bo niby w czym stroje Moschino z logiem McDonald'a są lepsze od mojej cekinowej choinki?! [Choć nie polecam jej jednak nosić w słoneczne dni, co jakiś czas temu próbowałam zrobić, bo musiałam się ze znajomą zamieniać miejscami w kawiarni, gdyż świeciłam się z każdej możliwej strony :D]


Do podobnej rozpaczy doprowadziłam dziewczyny kolejną bluzą - z fokami, misiami polarnymi i pingwinami [Nana czy Ty w ogóle widziałaś to cudo? Bo zupełnie nie pamiętam Twojej reakcji na nią], ba, nawet mój własny Tatuś, gdy pierwszy raz ją zobaczył spytał się ‘i gdzie ja popełniłem błąd w Twoim wychowaniu’ :D. Cóż. I tak dalej wychodzę z założenia, że świat się po prostu jeszcze nie poznał na moim wyczuciu stylu.


Jednak idąc tokiem myślenia Anny Dello Russo, która podobno twierdzi, że kiedy w jakimś stroju jest nam wygodnie, to znaczy, że coś jest nie tak i na pewno to nie jest modne [ledwo wiem kim owa kobieta jest, ale oglądałam jeden odcinek Project Runway, w którym ten cytat przytoczyła Anja Rubik, więc lans na modowe obycie może być!], to ja chyba modna nie chcę być. I całą tę zabawę zostawiam Tobie Nana ;)


N: Jeżeli kiedykolwiek usłyszycie od Ziu o czymś spontanicznym to spodziewajcie się realizacji tego szatańskiego planu pół roku później. Tak wygląda właśnie spontaniczność w jej wykonaniu. Pozwól Ziu, że skomentuję Twe modowe szaleństwa, tak jak zazwyczaj komentuję większość Twoich zachowań podczas rozmów na facebooku, minionkową emotikoną:


Za każdym razem gdy słyszę o Twoich nowych zakupowych podbojach, zastanawiam się tak samo jak Twój Tata: „co ja zrobiłam źle, gdzie popełniłam błąd?” Jak to mówią, najciemniej zawsze pod latarnią. Człowiek z siebie wypruwa flaki, żeby wbić coś do tej główki, a tu jak kulą w płot, wszystko przesiąknięte misiami, fokami i pingwinami. Ziu, naprawdę chciałabym wierzyć, że wyprzedzasz naszą epokę i będziesz polską Anną Dello Russo, ale nawet moja artystyczna wizja przyszłości nie jest w stanie tego ogarnąć. 

***

N: Perfumy zostały rzucone. Ziu wyciąga całą masę próbek na stół. Malutkie flakoniki i fiolki o podłużnych kształtach z nakrętkami we wszystkich odcieniach tęczy. Malutkie olfaktoryczne chochliki powinny uruchomić się gdzieś w przestrzeniach pomiędzy nosem, a mózgiem. Powiedzmy, że coś tam mi pachnie. Jak na razie to tylko ciasto, ale zawsze coś. Mogłabym pachnieć jak świeżo upieczone ciasto.  A właśnie! Wpadł ktoś już wcześniej na to by skomponować perfumy o zapachu ciastek? Wiadomo mi o zapachu bekonu czy krwi, ale ciastek albo czekolady? Z chęcią przygarnę. Najchętniej zostałabym takim piernikowym ciasteczkiem.


Ziu zaczyna opowiadać o propozycjach dla mnie. Większość flakoników okraszona kolorem różowym. Ja  tak zazwyczaj wybieram perfumy – poprzez kolor butelki, bardzo profesjonalnie, wiem.  Zaczyna się zuźkowy monolog pt. „tutaj mamy niszowe perfumy (Że co?) edp, a  tu edt (że co po raz kolejny?  Pum durum tum tum, tyle rozumiem). Inaczej pachną na bloterze (to jakaś część ciała?), a inaczej globalnie (no jasne, jak opryskam cały glob, to jasne, że będzie pachniał inaczej).”
Okazuje się, że chodziło o spryskanie części ciała. Psikam więc na nadgarstek i pocieram obie ręce o siebie.
Krzyk przeraźliwy. Przerażenie i szatan w oczach Zuźki.
Myślę sobie, że tak chyba nie wolno.
Ale przejdźmy dalej do monologu. Ziu opowiada o jakichś bazach, że to niebanalna kompozycja (choć jak dla mnie niebanalne to może być połączenie ogórka z zapachem krówki), że zapach bardzo plastyczny (no tak, jasne, plastyczny, przecież to takie oczywiste) i że kompozycja bardzo stonowana i prosta (choć gdyby była niesamowicie skomplikowana to pewnie i tak nie zauważyłabym różnicy). Potem jeszcze kilka słów, że perfumy będą mnie zaskakiwać na każdym etapie noszenia (no świetnie, i pewnie jak mi się jakiś etap nie spodoba to będę musiała chodzić cały dzień okraszona tą zaskakującą wonią piżma albo innego oudu, czymkolwiek jest). Na samym końcu trochę jakichś magicznych słów pt. szypr, wetiwer, galbanum czy grupa hesperydowa i zaczynam zastanawiać się czy aby na pewno nie rzuca na mnie klątwy. Równie dobrze mogłaby mówić po łacinie albo językiem dolnosaksońskim z dialektem północnomarchijskim i zrozumiałabym dokładnie tyle samo.
A zwieńczeniem tego zapachowego koszmaru jest pytanie „Co sądzisz?”
Sądzę, że dobrze, że to Ziu dobiera mi perfumy.

Z: Na pewno nie użyłam w naszym dialogu 'grupa hesperydowa'! To za dużo nawet jak dla mnie :D. Ale i tak jestem pod wrażeniem jak wiele haseł zapamiętałaś. A rozcierania perfum na nadgarstku to Ci nigdy nie wybaczę, no ileż będę jeszcze powtarzać, że tak nie można?! Całe życie używasz słodko-owocowych zapachów, a dopiero dziś mi mówisz, że chcesz pachnieć ciastkami? Następnym razem będą ciastka, i to nie tylko takie, które pochłaniasz w zatrważającym tempie ;).