środa, 19 lutego 2014

m. micallef arabian diamond.

M. Micallef Arabian Diamond to zapach wyjątkowy, intrygujący i dla osób niebywających w perfumeriach niszowych, na pewno bardzo oryginalny. A to wszystko za sprawą oudu, o którym rozpisywać się nie będę i odsyłam od razu na stronę Nez de Luxe, gdzie Marcin Budzyk pięknie wyjaśnia cóż to za tajemniczy składnik.


Arabian Diamond ma początek dymny, suchy, lekko drażniący, jak piłowane drewno, którego zapach aż szczypie w oczy. Jest to tak odurzający wstęp, że nie sposób poprzestać na blotterowych testach i nie przejść do testów globalnych. Na skórze dość szybko zza tego dymu wyłania się wygrzana na słońcu róża, nuty kwiatowe zaczynają odgrywać większe znaczenie. Jest w tym jakaś zaskakująca dynamika, gwałtowność. Kontrast, pomiędzy kadzidlanym oudem i delikatnymi kwiatami, po pewnym czasie zmienia się w spójną bazę, którą jestem zachwycona, ma ona właściwości wręcz kojące. 


Ten zapach nie pozwolił mi o sobie zapomnieć przez cały dzień, jest niezwykle trwały. I plastyczny! Przed oczami ciągle miałam opuszczony tartak, gdzie na stos desek ktoś rzucił jedną różę, która w zależności od pory dnia jest otoczona na zmianę mgłą i promieniami słońca.















Jestem zaskoczona tym jak bardzo Arabian Diamond przypadł mi do gustu, nigdy nie podejrzewałam siebie o miłość do takich kompozycji. Jednak muszę mu przyznać, że w tym przypadku zapach M. Micallef okazał się być bardzo przekonujący. 

piątek, 14 lutego 2014

wszystko co kocham.

Źle się dzieje w państwie polskim. Ewa Kosz z Ultra Żurnalu zaczyna wątpić w swą miłość do polskiej mody. Tobiasz Kujawa z Freestyle Voguing przerażony jest  tym co się dzieje na naszym modowym podwórku. Zewsząd płyną opinie, że jeszcze porządnie się nie rozkręciliśmy, a już powoli zaczynamy się zabijać. Oskarżenia, nieumiejętność przyjmowania krytyki, nieetyczne inspiracje, porównania do zagranicznych kolekcji, debaty na temat torebek nr 5. Istny chaos. I zero w tym miłości.

Kiedy rano przy porannej kawie robiłam codzienny przegląd fejsa, gdzie fanpage’e  zasypywały  mnie stylizacjami celebrytek z wczorajszego pokazu Dawida Wolińskiego na przemian z kolejnymi wątpliwościami co do naszego rozwijającego się modowego światka, zrobiło mi się po prostu przykro.

I choć nie mogę już patrzeć na ten zalew sztucznej miłości wynikający z dzisiejszego dnia, czerwone róże po 10zł za sztukę, ćmiliard balonów w kształcie serca i mnóstwo par trzymających się za ręce, bez względu na to czy ich związek jest na etapie pierwszego zauroczenia czy raczej zgaszonego już płomyczka, to mam ochotę wyrazić swoją miłość. Mimo, że jestem wielką zrzędą, mam styl bycia Małej Mi i nie cierpię walentynek, to chcę dziś powiedzieć, że kocham. Moją modę. 
Jest moją miłością. Może przez niektórych uważana za infantylną, niepełną, bo wiele rzeczy jeszcze nie wiem i być może bez przyszłości, ale kocham ją. Na swój własny nanowy sposób.

Ostatnio znalazłam rysunki z podstawówki, a tam same szkice ubrań. Koślawe, bez jakichkolwiek proporcji, z uwielbieniem do koloru różowego.  Marginesy szkolnych zeszytów zapełnione sukniami balowymi.  Co kartka to inna sukienka. Jedna z bufkami, druga z welonem, trzecia cała w świecidełka. Inspiracja ewidentnie disneyowska. Wtedy do głowy by mi nie przyszło, że można zaprojektować coś innego niż sukienki.  Byłam 10-latką, która kochała sukienki.

 ***

Pamiętam jak rodzice podłączyli kablówkę. Było tam Fashion TV.  Kiedy Tata wychodził z domu i nie musiałam wysłuchiwać, że znowu oglądam te bzdury siadałam przed telewizorem i oglądałam. Bez końca.  Wychudzone modelki. Nieskończone pokazy. Wywiady w obcym języku. Niektórych kolekcji nie rozumiałam. Nie wiedziałam dlaczego, skąd, co i jak. Ale czułam, jakoś tak podświadomie, że coś się za tym kryje. Że nie bez powodu ludzie wariują na tym punkcie. Wiedziałam, że mi się to podoba.

***
To było przed zimową sesją. Rysowałam paski na kombinezonie, który musiałam oddać na swoje pierwsze zaliczenie z projektowania ubioru. Kombinezon wisiał na manekinie. I mimo, że czynność nijak miała się do kreowania trendów, ja czułam się jak Coco Chanel w atelier przy Rue Cambon 31.

***

Łódź, kwiecień 2013 - Fashion Week Poland.
Ciemna sala, pośrodku wybieg. Wchodzi głośna muzyka, wychodzi pierwsza modelka, pojawiają się pierwsze światła. Przechodzi mnie dreszcz. Pokaz trwa. Oglądam materiały w ruchu, podziwiam modelki na wysokich szpilkach i boję się, że któraś z nich zaraz się wywróci. Pomiędzy jedną, a drugą sylwetką przyglądam się publiczności. Część z nich znam z publikacji, które z zamiłowaniem czytam, część z nich oglądam codziennie na pudelku. Ostatnia modelka schodzi z wybiegu, a za nią podąża światło. Pokaz się kończy, a mnie przechodzą ciarki po raz kolejny. Do oczu napływa słona woda, bo wiem, że to kocham.
 
Co by kto nie powiedział, kocham to co robię. I robię to co kocham. Uwielbiam patrzeć na zaprojektowane ubrania, które niosą emocje. Pokazy, w których autor chciał uchwycić myśl. Ludzi, ubranych w te historie, jednocześnie tworzących swoje własne.
Chciałabym strasznie, żeby Ci wszyscy ludzie - projektanci, krytycy, dziennikarze, styliści  przestali w końcu zazdrościć, zrzucać winę jeden na drugiego, wbijać sobie szpile. Hej, Ludzie! Przecież wszyscy mamy ten sam cel. Tworzyć modę, oceniać ją, kreować, wspierać. Iść do przodu. Wywoływać uśmiech, gdy druga osoba spojrzy w lustro i zobaczy siebie w naszej modzie. Pokazywać i odkrywać siebie w czymś co nosimy na co dzień. Kochać siebie w tym co na sobie mamy.

Patrzeć w lustro i być tak samo zadowolonym ze swojego widoku, jak ta uśmiechnięta, 8-letnia dziewczynka, która w lustrze widziała siebie w różowej balowej sukni.


sobota, 8 lutego 2014

twarze, anja rubik i reklamy perfum.

Postanowiłam pozostać jeszcze na chwilę przy temacie reklam perfum i tym razem napisać słów kilka o ‘twarzach’ zapachów. Jak wiadomo nie od dziś, jednym z bardziej skutecznych chwytów marketingowych jest użycie sławnej osoby w kampanii reklamowej danego produktu. Zwiększa to zdecydowanie zainteresowanie potencjalnych kupców i wzbudza większe zaufanie do marki, ‘bo skoro X tego używa, to to musi być dobre’.  W przypadku zapachów działa to podobnie, choć raczej na zasadzie ‘jeśli nie mogę wyglądać jak Blake Lively, to mogę chociaż pachnieć jak ona!’. Oczywiście sprawdza się to również w drugą stronę i nigdy nie zapragnę pachnieć, ani tym bardziej wyglądać, jak pani z reklamy Aliena... z dziełami Thierrego Muglera jakoś w ogóle mi nie po drodze.

Mało który damski zapach nie posiada pięknej ‘twarzy’ [do tych nielicznych wyjątków należy np. La Petite Robe Noire Guerlain, ta kampania zasługuje jednak na osobny wpis, więc rozwijać tematu teraz nie będę], czasami bywa ona odrobinę kontrowersyjna jak w przypadku Brada Pitta, który został ambasadorem Chanel No. 5. Mi on zupełnie nie przeszkadzał w tej reklamie i bardzo spodobał mi się pomysł wykorzystania mężczyzn przy reklamowaniu damskich perfum.


Zdarza się również, że jedna osoba reklamuje więcej niż jeden zapach, rekordzistką w tym przypadku jest zdecydowanie Anja Rubik [uff, w końcu doszłam do rzeczywistego tematu tego wpisu]. Ciężko zliczyć w ilu kampaniach pojawiła się polska top-modelka. Nie jestem też do końca przekonana czy to aby na pewno dobry ruch ze strony specjalistów i PRowców, w końcu modelka ma oddawać charakter zapachu, a tutaj odbiorca tych reklam może się zwyczajnie pogubić czy Anja to bardziej lekki, cytrusowy DKNY czy raczej kwiatowe, drzewne Elie Saab. 

wtorek, 4 lutego 2014

chińszczyzna, podróbki i taniocha.


  



 -Wydałaś na buty 400 zł?!  Szalik za 250?! Oszalałaś? Potnę Ci kawałek mojej zasłony i będziesz miała taki sam za darmo.
-No cóż, nie stać mnie na noszenie tanich rzeczy.
***

-Kupiłam nowe buty za 35 zł na rynku! I nową bluzkę. Trochę koraliki odpadają, ale tak ładnie się świeci. [w roli głównej: 100% poliester]
-Aha.

W moim otoczeniu jest sporo ludzi  nieuświadomionych w dziedzinie mody i jakości kupowanych wyrobów, dlatego z tego typu dialogami  spotykam się co chwilę. We własnym akademickim pokoju, w tramwaju, w sklepie, na imprezie.Gdy kupujemy samochód chwalimy się, że to nowy, kupiony w salonie, że zapłaciliśmy za niego 50tys. i jesteśmy z siebie strasznie dumni. Podobnie jest z telewizorami, laptopami i inną elektroniką. Ale gdy temat schodzi na ciuchy to im taniej tym lepiej. Czyżby w tym przypadku taniej miało oznaczać lepiej? Otóż nie.
Włoszki nie bez powodu powtarzają, że nie stać ich na kupowanie tanich ubrań. Mam ogromną nadzieję, że kiedyś to i Polki będą powtarzały to jak mantrę. Na razie się nie zapowiada. Choć widać światełko w tunelu.

Macie w swoich szafach sukienki i torebki jeszcze po swoich mamach czy babciach? Ile z nich jest jeszcze w świetnym stanie? Idę o zakład, że będzie tego trochę.Ile sukienek, które kupiłyście musiałyście wyrzucić, bo nie nadawały się już do noszenia? Czy jakakolwiek rzecz, którą kupiłyście „po taniości” ma zadatki na przetrwanie jeszcze kilku lat? O kilkadziesiąt nie pytam. Czy zobaczę las rąk? Śmiem wątpić. 

Kiedyś, gdy świat nie był tak skomputeryzowany i zmechanizowany zwracano przede wszystkim uwagę na jakość. Ilości wytwarzanych rzeczy były mniejsze, ale produkty starczały na dłużej. Podczas produkcji ważna była każda najmniejsza czynność, każdy detal. Z czasem niestety marketingowcy zauważyli, że jakość się nie sprzedaje. Nie ma z tego pieniędzy. Więcej zysków pochodzi z produktów, które psują się szybciej i które klient musi kupić po raz kolejny. Zaczęła się zatem masowa produkcja felernych towarów. Światem zaczął rządzić pieniądz, człowiek stał się człowiekowi wilkiem (a zombie zombie zombie).

Nasz szczęście nie taki świat produkcji odzieży straszny jak go malują. Coraz częściej na pierwszym miejscu stawia się jakość. Nie mam na myśli jednak kolekcji z  sieciówek, a kolekcje projektantów. Można oczywiście kupować tych zagranicznych, ale po co, skoro mamy dużo zdolnych polskich designerów, którzy robią świetne rzeczy. I proszę nie przewracać oczami, wzdychać i marudzić, że to wszystko jest super drogie i mnie nie stać. Otóż stać! 


zdjęcia: shwrm.pl, zara.com


Weźmy na warsztat dwie ramoneski – jedna z Zary, klasycznie, a druga risk. made in warsaw – polskiej prężnie rozwijającej się marki, specjalizującej się w wyrobach z szarej dresówki.  Różnica w cenie – 50 zł, miesiąc oszczędzania więcej, ale jakość o niebo lepsza. W dodatku projektantki riska – Antonina i Klara  są strasznie przemiłymi osobami i tak umiejętnie zarządzają sprzedażą, że z przyjemnością będziecie otwierały pięknie zapakowane nowe ubranko. W Zarze otrzymasz uśmiech od sprzedawczyni pod warunkiem, że zakupy będą opiewać na kwotę min. 1000zł.



zdjęcia: shwrm.pl zara.com


Przyszła zima. Czas na płaszcz.
Najlepiej ciepły i z wełny. Mamy teraz czas wyprzedaży, więc i w Zarze znalazłam płaszcz w kratę przeceniony  z 600 na 300zł, w 60% zrobiony z wełny. Wyprzedaże też są i w showroomie, a tam płaszcz może w innym kolorze, ale o zbliżonym kroju, odrobinę droższy,  po przecenie za 350zł ze 100% wełny. Naprawdę muszę pokazywać palcem, który zakup opłaca się bardziej?
Sieciówki idą w ilość. Nie dbają o jakość wyrobu, bo za miesiąc wypuszczą do sprzedaży kolejnych kilkaset tysięcy podobnego  wyrobu. Nie muszą się przejmować setką zwróconych bluzek, które zmechaciły się po jednym praniu, bo to zaledwie odsetek w ich milionowo budżetowym świecie.

Kupując nawet zwykły T-shirt pamiętaj o tym, by mieć szacunek do samego siebie.  Chcesz przecież kupić coś, w czym będziesz wyglądać jak milion dolarów i mieć to w swojej szafie jak najdłużej. Jeżeli wydajesz 35 zł  na buty to pomyśl jaki procent z tej kwoty poszedł na: marżę dla sprzedawcy, marżę dla wytwórcy, surowiec, wykonanie, usługi logistyczne itd. Materiał z jakiego zostały one wykonane na pewno nie są najlepszej jakości. Nie oszukuj się, nie przetrwają pół sezonu. Nie myśl, że znalazłeś wspaniałą okazję. Kupujesz produkt 100% made in China. A takie produkty, przynajmniej w branży odzieżowej nie mają nic wspólnego z jakością.
To samo jeśli chodzi o podróbki. Po co wydawać  150 zł za podrobioną torebkę Louis Vuitton, którą rozpozna każdy osobnik, choć troszkę orientujący się w dziedzinie mody, a którego podziwu w oczach tak bardzo pragniesz. Lepiej kupić torbę Ani Kuczyńskiej, zapłacić  tyle samo, mieć czyste sumienie, wspierać polską markę i być zadowolonym z siebie.

Przyznaję, nie raz zdarzyło mi się kupić jakiś ciuch, bo skłoniła mnie do tego niska cena. Oczywiście po założeniu tego dwa razy żałowałam. Materiał zmechacił się jeszcze przed włożeniem go do pralki. I do tej pory widząc pięknie zaprojektowany ciuch zakochuję się i już prawie biegnę do kasy, ale potem patrzę na cenę, metkę i zaczyna mi migać czerwona lampka „Halo, Nana, opamiętaj się!”. Szanujmy się, szanujmy swoje pieniądze. Nie wydawajmy ich na coś, co zaraz wyląduje w koszu. No chyba, że was na to stać. Wtedy szalejcie do woli! Galerie pełne bluzek za 14,99 czekają!
Powodzenia!