wtorek, 17 grudnia 2013

moda jak najbardziej po polsku.


Trzeba wspierać młodych projektantów! Rozwijajmy polski modowy rynek!
Zaraz po „zastąpmy drogich projektantów ciuchami podobnymi z sieciówki” i „moda jest od tego żeby się nią bawić” to te zdania są chyba najczęściej używanymi jeśli chodzi o dyskusję na temat mody w Polsce.

„Kupujcie u polskich projektantów!”

No to będziemy. Wszyscy. Caaała  Polska wreszcie zacznie kupować projekty polskich młodych studentów łódzkiej ASP.  Ale to nie dlatego, że nagle wszyscy odkryli istnienie portali takich jak mostrami, showroom czy pakamera. Nie dlatego, że Pani Krysia nagle zaczęła interesować się modą i pojęła, że może czas wyrzucić tą obrzydliwą sukienkę sprzed 15 lat, którą upolowała jeszcze na stadionie 10 lecia i czas kupić coś co doda jej szyku, a nie kolejnych 10 lat i 5 kg.
To całe modowe nawrócenie dzięki Biedronce.

Biedronka – portugalska firma (nie wiem dlaczego przez wielu uważana jako polską) postanowiła zorganizować  konkurs „MŁODZI PROJEKTANCI DLA BIEDRONKI”. Wzięli w nim udział studenci wcześniej wspomnianej już łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych. Założeniem konkursowym było stworzenie świąteczno-karnawałowej sukienki oraz tuniki. Zrealizowane projekty zwycięzców wyłonionych w marcu od 16 grudnia można zakupić w każdym dyskoncie za 69,99.

                                              Zdjęcia pochodzą ze strony biedronka.pl 



Ale to nie o kolekcji chcę napisać. 
Sama jestem studentką architektury ubioru, wprawdzie nie na asp, ale również na łódzkiej uczelni i od kilku dni zastanawiam się czy chciałabym żeby moje projekty były sprzedawane w sklepie, który, nie oszukujmy się, z modą ma tyle wspólnego co sukienka z rynku z suknią haute couture. 
Z jednej strony wchodzimy na rynek z ogromną skalą produkcji, ubieramy tysiące ludzi, dajemy możliwość, żeby polacy wyglądali lepiej niż wyglądają teraz i to wszystko bez własnego wkładu finansowego. Stajemy się rozpoznawalni. Tylko czy klienci Biedronki to nasza przyszła grupa docelowa? Czy staniemy się rozpoznawalni w tych kręgach dla których będziemy szyć w przyszłości?

Kiedy znany aktor bierze udział w reklamie czy jakiejś innej komercyjnej akcji mówi się, że się sprzedał. A co z młodymi projektantami? Sprzedali się już na początku czy po prostu szukają możliwości rozwoju?

Podczas tegorocznego tygodnia mody w Łodzi miałam możliwość uczestniczenia w wykładzie z Dawidem Tomaszewskim. Padło pytanie dotyczące kolaboracji projektantów z sieciówkami. W odpowiedzi usłyszałam, że on jako projektant, robi wszystko to, co może w przyszłości pomóc jego marce. Jeżeli zarobi na tym duże pieniądze, a to na pewno wpłynie korzystnie na firmę, to zrobi to.

Dlaczego studenci się zgodzili na taką akcję? Bo potrzebują finansowego wsparcia. Projektowanie mody to nie jest tania zabawa. Potrzeba pieniędzy na materiały, dodatki, krawcową, jeśli ktoś szyć nie potrafi. Portfolio budować trzeba, a tkanin niestety za darmo nie rozdają. Więc skąd wziąć pieniądze?
Właśnie z takich akcji. 
Inaczej byłoby gdyby nasz rząd ruszył w końcu mózgownicą i zauważył, że w Polsce ludzie nie tylko grają w piłkę nożną. Że są inne dziedziny, które potrzebują dofinansowania. W krajach takich jak Wielka Brytania czy Francja programy stypendialne czy dofinansowania kolekcji młodych projektantów to chleb powszedni. W Polsce? Science fiction.
Dopóki polscy politycy nie wykażą zainteresowania sprawą mody (a nie wykazują, co widać po samym ich  ubiorze) albo pieniądze nie zaczną spadać z nieba, początkujący artyści będą musieli szukać pomocy w takich właśnie przedsięwzięciach. Biedronki, Lidla czy innego Reala.

Cała akcja Biedronki w teorii wygląda świetnie. Projektanci mają sponsorów którzy zapewniają odszycie projektów, klientów, miejsca sprzedaży. Firma ma projektantów, którzy wpasują się w trendy, a  przy okazji może zmniejszą dystans pomiędzy światem polskiej mody (chociaż wciąż moda,a biedronka nie łączy mi się za cholerę). I wszystko to wydaje się tak bajecznie piękne.
A potem przychodzi czas na praktykę. I wygląda to tak:

                                 zdjęcie pochodzi z fanpage’a „Michał Zaczyński Blog”


Wieczorowe sukienki wepchnięte gdzieś pomiędzy materac, mopa i różowe skarpetki frotte.
Z eleganckich wieczorowych kreacji od projektantów w designerskich opakowaniach wychodzą nam jakieś szmatki w kartonowych pudełkach, w dodatku zbędnych, bo nie można przecież zobaczyć jak to w środku wygląda, z jakiego materiału, jak uszyte itd. O przymierzaniu nie wspomnę. A jak już się kupi jeden rozmiar i będzie nie daj boże za małe to zwrócić już się nie da.

Założenie było dobre. Wspierać młodych projektantów. I pomoc jest niezaprzeczalnie duża. Szkoda jednak, że nie pomyślano o późniejszej sprzedaży sylwestrowych kreacji. Jeżeli firma decyduje się na designerski produkt, to czemu nie stworzy dodatkowo fajnego stojaka. Nawet kartonowego.
Na pewno bardziej eleganckiego od metalowego kosza, w którym możemy znaleźć  pompki do roweru, namiot czy inne bardzo feszyn dodatki.
Szkoda, że nie zadbano w żaden sposób o  korzystne warunki sprzedaży, bo mimo, że to Biedronka, a nie H&M to intencje były dobre.

Miało być gustownie, karnawałowo i designersko.
A wyszło, no cóż, po polsku.  

piątek, 6 grudnia 2013

przygoda z the one.

Szukając idealnego prezentu dla brata [w perfumerii oczywiście], trafiłam zupełnie ‘przypadkiem’ na dział z damskimi zapachami. I niestety będę musiała chyba szybko zmieniać list do Świętego Mikołaja, bo znalazłam moje ukochane Dolce&Gabbana The One Desire w promocyjnej cenie. I chociaż zarzekałam się, że w tym roku obędę się bez pachnących prezentów, to nie wiem jednak czy przy tym postanowieniu wytrwam.


Przygodę z serią The One rozpoczęłam od Rose The One o czym pisałam tutaj. Ta kwiatowa, subtelna kompozycja przekonała mnie od razu do siebie. Klasyk był dla mnie wtedy zbyt słodki, mdły. Potrzebowałam aż dwóch lat by ponownie się z nim zmierzyć. I nagle podczas kolejnej próby okazało się, że to co kiedyś było tak ciężkie do zniesienia, stało się ciepłą, elegancką, otulającą kompozycją. Za każdym razem kiedy używam The One czuję się jak bizneswomen, której już nikt i nic nie musi dodawać pewności siebie, żadne obcasy, ubrania, makijaż, wystarczą dwa psiknięcia bym uniosła głowę wyżej. Jaśmin, wanilia, ambra, liczi, to połączenie lekko przytłaczające, z którym trzeba uważnie się obchodzić. I faktycznie nie są to perfumy  na co dzień.  Myślę, że bardzo szybko straciłabym do nich całą sympatię, jednak używając ich maksymalnie kilka razy w miesiącu dalej jestem nimi oczarowana i dalej wpływają na mnie lepiej niż zakupy czy setki komplementów.



I mimo, że Rose The One to moje pierwsze perfumy, a klasyk tak pozytywnie na mnie działa, to za najlepszy zapach z tej serii uważam The One Desire. Drapieżny, słodki, owocowo-karmelowy. Te perfumy uwodzą cytrusowym początkiem i nie przestają zaskakiwać na kolejnych etapach rozwijania się, kiedy to owoce zanikają i pozostaje słodka, waniliowa, wręcz jadalna baza. I choć może się niektórym wydawać, że to bardzo prosty, banalny, masowy produkt, to dla mnie jest to niezwykle ciekawa, intrygująca, uzależniająca kompozycja. Marzę o posiadaniu tego pięknego czarnego flakonu, ale na razie musi mi wystarczyć ośmiomililitrowa odlewka, którą oszczędzam na ważniejsze wyjścia.




Mam nadzieję, że jeśli pojawi się jeszcze kiedyś kolejna odsłona The One, to dorówna ona poziomem swoim poprzednikom. Nie będzie to łatwe zadanie, bo poprzeczka jest postawiona naprawdę wysoko.

Uwielbiam Scarlett i uważam, że bardzo pasuje do całej serii, jednak te zdjęcia reklamowe nie do końca mnie przekonują.

środa, 27 listopada 2013

modowe szaleństwo.

- O Boże w co on się ubrał?!?

- Klaun!

- Haloween już było!


Często przy okazji Fashion Weeków i innych imprez modowych głównie za granicami naszego kraju, ale również i w Polsce spotkać można się z tego typu komentarzami. Ogólnie przyjęte hejterstwo w stosunku do wszystkiego co choć odrobinę odbiega od szarego dresu. Nie daj panie Boże jakiś kolor, a ciekawa forma to już w ogóle zgiń, przepadnij siło nieczysta!
Modowe świry - freaki to na pewno jacyś szaleńcy, pedały, zło i na stos z nimi! Rzadko kto pomyśli, że to ludzie z cudowną wyobraźnią, cudownym poczuciem humoru i ogromnym dystansem do siebie. Ile trzeba mieć odwagi, żeby wyjść na ulicę jak Macademian Girl, Anna Piaggi czy Anna Dello Russo.
Ale dziś nie o szalonych stylizacjach, a o szalonych projektach.

Jeśli chodzi o surrealizm w modzie to jednogłośną królową jest Elsa Schiaparelli. Główna rywalka Coco Chanel tworząca w latach 30. XX wieku przyjmowała postęp w sztuce i technologiach. Przyjaźniła się i często współpracowała z surrealistami i dadaistami m.in. z Salvadorem Dali.
Na rysunku poniżej kapelusz właśnie autorstwa Schiaparelli.


Kapelusz pochodzący z kolekcji jesień/zima 1938/38 Shoe. Stworzony z filcowanej wełny i jedwabnego aksamitu.
W 1933 r. żona Salvadora Dalego -Gala -  sfotografowała go z jednym butem na głowie, a z drugim na ramieniu. Kilka lat później inspirując się zdjęciem  artysta naszkicował projekt kapelusza w kształcie buta, który został wykorzystany później przy tworzeniu kolekcji Schiaparelii.
Kapelusz nosiły później sama Schiaparelli, Gala Dali oraz Daisy Fellowes - redaktor francuskiego Harper's Bazaar. 






Przecudowną parę butów stworzył ok.1984r. Tokio Kumagai - japoński projektant mody. Model ten
powstał pod wpływem inspiracji rzeźbą z 1908 roku Pocałunek Constantina Brancusiego.
Pantofle przedstawiają po lewej profil mężczyzny, po prawej - kobiety.
Męski pantofelek ma kwadratowe zakończenie, elastyczną taśmę oraz skórzane aplikacje w formie oka czy ust.
Damski pantofelek, kształtem przypominający balerinkę. Również czarny zamsz, z kokardką na pięcie oraz elementami z metalu i skóry. 












Tak, dobrze wam się wydaje - ten wzór na sukience to prysznic. Na tak surrealistyczny pomysł węża od prysznica wpadł Karl Lagerfeld. Na metce widnieje marka Chloé, dla której Karl projektował. Motyw węża wyhaftowany jest na przodzie sukni, przechodzi na plecy i owija się wokół lewego rękawa.Suknia wykonana została z czerwono-czarnej sztucznej satyny. Motyw prysznica wyhaftowany srebrnymi koralikami i strasem (imitacja diamentu), rękaw obszyty srebrnymi cekinami.Zaprezentowana w kolekcji jesień/zima 1983.

A KARL LAGERFELD FOR CHLOÉ BLACK AND SCARLET SATIN DINNER SUIT



Drewno to raczej rzadko wykorzystywany surowiec w przemyśle modowym i raczej niekojarzący się z ubiorem. Autorem przedstawionej kamizelki i spódnicy jest wybitny projektant (jeden z moich ulubionych) Yohji Yamamoto (czyt. jożi jamamoto). Kawałki drewna w tworzeniu tego projektu użyto podejmując próbę ucieczki od ludzkiego ciała, które wciąż pozostaje takie samo. Strój ten przypomina kostium dyrektora w balecie Parade w wykonaniu Les Balletes Russes. Kostiumy projektował Pablo Picasso.
Projekt został zaprezentowany w kolekcji jesień/zima 1991. Poza oczywiście widocznym drewnem zastosowano bazę z wełny oraz zawiasy do utrzymania konstrukcji.





Moda jest pełna różnego rodzaju takich szalonych perełek. Projektanci to prawdziwi artyści, dla których  nie ma ograniczeń. Potrafią podchodzić do wszystkiego z humorem i  z przymrużeniem oka, nawet dosłownie jak w przypadku pantofli ;) I wierzę, że wy też będziecie podchodzić do mody z dystansem.
A na do widzenia największy modowy banał.

Bawcie się modą!

niedziela, 24 listopada 2013

w poszukiwaniu odpowiednich perfum.

Ostatnio coraz częściej zdarza mi się pomagać znajomym w wyborze odpowiednich zapachów. Krótko opisują mi swoje upodobania, wymieniają używane wcześniej perfumy i wspólnymi siłami próbujemy znaleźć coś ciekawego. Nie ukrywam, że nie zawsze udaje mi się trafić albo sprostać szczegółowym wymogom, jednak nigdy się nie poddaję i uparcie szukam dalej, męcząc przy tym pracowników perfumerii.



I tak własnie ostatnio zostałam poproszona o wytypowanie kilku pozycji do przetestowania dla mojej Przyjaciółki, która wcześniej używała Lancome Tresor Midnight Rose i Escada  Absolutely Me. Już na pierwszy rzut oka widać, że mamy do czynienia z fanką słodkich, owocowych, wręcz 'jadalnych' zapachów [niekoniecznie dobrych, ale cóż o perfumowych gustach szczególnie się nie dyskutuje]. Midnight Rose to przede wszystkim czarna porzeczka, Absolutely Me to owoce z dużą ilością wanilii. Są to kompozycje raczej nieskomplikowane, słabo rozwijające się, dlatego też pomyślałam, że może warto byłoby zaryzykować i spróbować czegoś bardziej złożonego, pozostać w klimacie owocowych słodyczy, ale jednak w zupełnie innym towarzystwie. 



Lanvin Jeanne Couture to pierwszy typ jaki przyszedł mi do głowy. Dużo owoców, słodyczy, ale nie takich chemicznych, sztucznych jak w Midnight Rose.
YSL Manifesto to ryzykowny strzał, ale kto wie, może akurat się sprawdzi. To zdecydowanie dojrzalsza kompozycja z wyczuwalną czarną porzeczką.
Mango Lady Rebel, Masaki Matsushima Masaki Fluo to kolejne propozycje, trochę lżejsze, bardziej świeże, ale również w owocowo-słodkim klimacie.
Beyonce Pulse dość ciężkie, z cytrusowo-owocowym początkiem.

A Wy co byście polecili? Cóż Wam przyszło od razu do głowy? Muszę się przyznać, że sporo się namęczyłam z typowaniem, ponieważ perfumy z tak wyraźnymi owocowymi nutami to zdecydowanie nie moja bajka i rzadko sięgam po nie nawet do samych testów. Chociaż po uważnym przejrzeniu zawartości mojego kuferka z perfumami i nie tylko, znalazłam zapomniane już przeze mnie Beyonce Pulse, Yves Rocher Flowerparty czy też miniaturę Mango Lady Rebel. 



środa, 20 listopada 2013

a w przyszłości będę projektantem.



„Ładnie się ubieram, więc znam się na modzie i zostanę w przyszłości projektantką mody. Bo kim innym mogłabym być? Taka jestem zdolna, znam tyyylu topowych projektantów! No i w podstawówce zawsze wygrywałam konkursy na najlepszy kostium i tak fajnie ostatnio przerobiłam swój t-shirt więc nie ma mowy – muszę zostać projektantem! Idealnie się przecież do tego nadaję!”

I tak w główkach dziewczynek rodzą się właśnie głupie pomysły. Kupi taka za pieniążki rodziców kilka rzeczy w Zarze czy Topshopie, Hunterki, Ray Bany i coś Calvina Kleina i się stylizuje. Oczywiście zakłada bloga, bo trzeba się pochwalić, że ma. Że jest stylistką. Ale to jej tylko początek z modą. Bo ona chce być projektantką. Bo ona ma modę w jednym paluszku! No i tatuś kupił jej wejściówkę na łódzki Fashion Week, więc projektantów polskich też zna i ona za kilka lat też będzie projektantką, tak jak Maja Sablewska albo Ewa Szabatin, ekhem, przepraszam, powinnam napisać Shabatin?

Gdybyś więc zbłąkana duszyczko interesowała się modą to ciocia Nana zamierza Ci pokazać, że  projektant mody to nie jedyny zawód związany z branżą modową. Nawet nie trzeba być artystą i mieć niesamowitej wyobraźni, żeby coś w tej branży osiągnąć. Wystarczy chcieć, interesować się, szukać, poznawać i przede wszystkim uczyć! Bo nawet jeśli wydaje Ci się, że jesteś Coco Chanel, że zrewolucjonizujesz świat mody i że jesteś jeszcze nieodkrytym geniuszem to prawdopodobnie jesteś w błędzie. Więc weź się Skarbie do roboty, zamiast na ciuszki wydawaj pieniądze na książki i do roboty!

Sposobów, żeby działać w branży fashion (Tak! Branży fashion, bo branża modowa jest dla prowincjonalnych wieśniaków, a branża fashion jest „in” i trendy i dżezi i cool) jest całe mnóstwo.
Żeby ułatwić jeszcze bardziej pozwoliłam sobie iść z całą listą zawodów od najbardziej do najmniej artystycznych.
A oto efekty mojego wymądrzania się:

Projektant Projektowanie nie ogranicza się tylko do sukienek i t-shirtów ze śmiesznym nadrukiem. Projektować można modę damską, męską, dziecięcą, sportową, kostiumy do teatru, biżuterię, dodatki takich jak np. kapelusze, bieliznę, obuwie. Analizując rynek dalej projektować można również tkaniny, dzianiny, nadruki na wyroby włókiennicze. Istnieją specjaliści którzy zajmują się tylko projektowaniem grafik ubiorów i marek, ale także internetowych ubiorów czy też witryn.

Asystent projektanta – to dobry start dla wszystkich tych, którzy chcą przedsięwziąć współpracę z dużym domem mody, bo rzadko kto ma to szczęście, żeby od razu wystartować z własną marką. Na początku niskie wynagrodzenie, dużo obowiązków, ale coś za coś. Zakres obowiązków asystenta może być różnorodny, co może być wadą dla leniwych, ale dla łaknących wiedzy, może okazać się świetnym doświadczeniem. Spotkania z agentami, tworzenie moodboardów, praca z krojczymi, szwaczkami, którzy tworzą próbne modele, koordynowanie pokazów czy sesji zdjęciowych, przygotowywanie dokumentacji i wiele wiele innych to zadania które czekają na asystenta. Dodatkowo ważna jest dyspozycyjność. Wielozadaniowość mode: on.

Ilustrator mody – nie musisz umieć projektować, ale rysunek musisz mieć opanowany do perfekcji! Ilustrator musi wiedzieć jak zachowują się dane materiały, jak układają się na ciele. Będąc ilustratorem nie musisz być związany tylko z jedną firmą. To praca dla wolnych strzelców, którzy lubią pracować sami. Nie potrzeba tu dużego zespołu. Tylko Ty, flamastry, farby, tusze i dużo dużo rysowania!

Fotograf - Większość fotografów to wolni strzelcy, zatrudniani dla poszczególnych czasopism czy katalogów. W tym zawodzie ważna jest kreatywność, umiejętność „widzenia”, wiedza jak działa oświetlenia, orientacja w różnych dziedzinach mody. A! I w sumie całkiem ważne –umiejętność posługiwania się aparatem. I nie mam tu na myśli zdjęć typu „jestem zbłąkaną fashionelką na torach” z filtrem z Instagramu. Bycie fotografem to nie tylko okładki dla Vogue’a (polskiego zwłaszcza) – to także pokazy, gdzie walka o dobre miejsce bywa równie zacięta jak walka o pierwsze rzędy w polskim szołbiznesie.

Stylista – współpracują z czasopismami i fotografami. Nie jest projektantem, ale interpretuje modę. O zawodzie stylisty rozpisywać się nie będę. Świetnie zrobił to Tobiasz Kujawa tutaj! 

Dziennikarz modowy – w Polsce chyba więcej modowych blogerów niż dziennikarzy i mimo, że niektórzy są naprawdę świetni w tym co robią to wciąż po internecie pałęta się cała masa blogerek, którym wydaje się, że są/będą drugą Anną Wintour albo Suzy Menkes. Dobry dziennikarz nie musi tworzyć niczego nowego, ale musi interpretować to co zostało już stworzone. W Polsce krytyka modowa jest jeszcze w powijakach więc jak chcesz Skarbie pisać w przyszłości o ałtfitach dizajnerów to zacznij już teraz, a może kiedyś załapiesz się do redakcji Vogue Poland albo v ogóle nigdzie.

Prognosta – to taka pogodynka, tylko, że modowa. Bada trendy, publikuje zestawienia, jeździ na targi, pisze raporty. Jeżeli wydaje Ci się, że dyktujesz trendy i że nosiłaś coś już rok temu to i tak jesteś w tyle. Prognosta wymyślił to rok, albo nawet dwa przed Tobą.

Piarowiec - public relations – praca dla „społeczniaków”. Dużo znajomości, robienie szumu, kontakt z prasą, radiem, telewizją, bankiety, iwenty. PR zaznajamia publiczność z produktami firmy. Kto spędza tą całą towarzyską śmietankę na pokazy mody o których czytasz na pudlu? Dobry piarowiec.
A jak już jesteśmy w temacie pokazów mody to mamy takie zajęcia jak:

Organizator pokazów
Reżyser pokazów
Choreograf
Oświetleniowiec
Dźwiękowiec


Model(ka) – Często zapomina się, że modelka to nie tylko laleczka, w której ciuchy projektanta mają wyglądać zjawiskowo. Modelki, owszem, chodzą w pokazach i biorą udział w sesjach zdjęciowych, ale najcięższa praca to kiedy służą za manekiny. Stoi taki nasz patyczak przez kilka godzin i cierpliwie znosi każdą szpilę, którą to projektant wbił w nią niechcący drapując sukienkę na żywym manekinie.

Konstruktor dobry konstruktor to największy skarb! Bez dobrego konstruktora nawet najlepszy projektant nie da rady. A kto to taki? To taka pani, albo pan, jak kto woli, która robi wykroje, mierzy, oblicza i rysuje tak, żeby Twój żakiet leżał na Tobie jak najlepiej. Trochę matematyki, trochę zabawy w tworzenie papierowych szablonów i duża precyzja, bo 0,5 cm więcej w jednym miejscu i z rozmiaru 36 robi się nam 38.

Krojczy szablonów – jak już konstruktor skonstruował to ktoś to musi z materiału wykroić. I to nie tak, że jest tylko jeden. Może być, ale nie musi. Jest krojczy rysowacz (nie ma taki, który wykonuje obrysy, jest krojczy wykrawacz, który kroi materiał oraz krojczy kompletowacz, który zajmuje się układaniem i kompletowaniem wykrojów.

Prasowacz – śmiej się, śmiej! To nie tak, że polatasz z żelazkiem, uprasujesz T-shirty i już. Przeglądając oferty pracy o mało co nie spadłam z krzesła, bo rzadko kto zatrudnia prasowacza bez doświadczenia. Minimum? 6 miesięcy! Pensja nie bywa powalająca, ale jeśli myślisz, że początkujący projektant zarabia kokosy to muszę Cię zmartwić…

Szwacz – zszywa określone przez konstruktora szwy. Oczywiście wszystko w określonej kolejności. Często wykonuje pracę maszynową, np. zszywa jedynie rękawy.

Krawiec – nie, to nie jest to sam zawód co szwaczka. Krawiec konstruuje i/lub modeluje, kroi, czasami nawet dobiera odpowiedni materiał i wszystko zszywa. Jeżeli znajdziesz dobrą krawcową to jesteś cholerny z Ciebie farciarz!  Uszyje wszystko co chcesz. A jak sam/a się nauczysz tego wszystkiego, to zatrudnienie masz pewne. W Polsce wiele włoskich domów mody ma swoich krawców. Wiadomo, siła robocza tańsza, a jakość o wiele lepsza niż w Chinach.

Technolog odzieży – często w zakładach odzieżowych praca konstruktora łączą z pracą technologa. Do jego zadań należy nadzór produkcji odzieży, dobór i kontrola jakości materiałów, sposób wykorzystania maszyn szwalniczych.

Technik CAD/CAM – CAD – computer aided design; CAM – computer aided manufacturing.  W XXI w. wspomaganie projektowania komputerowo chyba nikogo nie dziwi. Praca w programie np. OptiTex czy Lectra to tak jak tworzenie ubioru dla Simów. Z Lectry  korzysta m.in. dom mody Dolce&Gabbana. Programy tego typów umożliwiają włączenie tkaniny, by uwzględnić jak dana sylwetka będzie prezentowała się w skonstruowanym przez nas ubiorze. Potrzeba tu wiedzy konstruktorskiej i odrobinę informatycznego zacięcia. 

Jeżeli jesteś raczej typem człowieka złotej rączki i kręcą Cię różnego rodzaju maszyny, to zawsze możesz zainteresować się obsługą maszyn przemysłowych. Maszyny przędzalnicze, tkackie, dziewiarskie. Ktoś to musi obsługiwać, żeby nasze fashionelki miały w co się ubrać.

Ostatnio, zwłaszcza na polskim rynku zauważyć można wysyp dzianin. Jak dla mnie fajnym zajęciem zaraz obok projektowania dzianin jest programowanie maszyn dziewiarskich. Nowoczesny sprzęt ma tak niesamowite możliwości, że zaprogramowanie takiej maszyny (tak, robiłam to) i zobaczenie efektu końcowego jest fenomenalne! To fajne połączenie dla ludzi, którzy chcą coś tworzyć, ale niekoniecznie chcą się brać za cały ubiór.

Jeżeli jesteśmy w temacie produkcji, to nie możemy zapomnieć o kierowniku i asystencie produkcji. Nadzór nad tworzonymi wyrobami, dbałość o jakość, podnoszenie wydajności. Czyli wszystko to, żeby było dobrze! Wielu projektantów zaczynało od stanowisk na produkcji. W ten sposób łatwo można zarobić, wiele się nauczyć i przeniknąć w ten sposób do branży.

Kiedy już kolekcję się utworzy, warto pomyśleć o sprzedaży. I tu nie tylko o sprzedawcy mowa. Bo mamy takie zawody jak:
Sprzedawca
Kierownik sprzedaży
Zaopatrzeniowiec
Organizator sprzedaży/stoisk


Jest jeszcze kilka zawodów, które chcę wam przedstawić, a nie łapią się do moich specyficznych podziałów.
Administracja
Archiwista
Kadry
Konserwator lub kurator w muzeum
Księgowość, rachunkowość
Magazynowanie zamówień
Nauczyciel szkół wyższych
Pracownik biurowy
Specjalista do spraw logistyki
Transport
Zarządzanie

Więc jeśli Skarbie plujesz sobie w brodę, bo poszłaś na rachunkowość, a w połowie drogi olśniło Cię, że chcesz zajmować się modą, to nie przejmuj się. Każda marka potrzebuje kogoś do rozliczania rachunków. Jeśli kochasz kreślić plany na papierze, a linijka, ołówek i kalkulator to Twoje ulubione towarzystwo to zostań konstruktorem. Moda to nie tylko projektowanie. Weźmy np. pod uwagę jeden z bardziej znanych duetów odzieżowych – Zuo Corp. – Łukasz Laskowski i Bartek Michalec. Myślisz, że to duet projektantów? Nic bardziej mylnego. Pan Łukasz zajmuje się strategią rozwoju marki i robi to fenomenalnie. I na tym polega ich sukces. Ich umiejętności się uzupełniają.

I tak doszliśmy do końca.
Lista zawodów nie ogranicza się tylko do tego co napisałam, choć starałam się opisać wszystko to, co przychodziło mi do głowy. Jak widać wybór zawodu w branży odzieżowej jest przeogromny. Ale Ty i tak wciąż chcesz być projektantem, prawda?

czwartek, 14 listopada 2013

coś ciepłego.

Listopad to początek okresu, który najlepiej współgra z zapachami ciepłymi, otulającymi, słodkimi ale też kadzidlanymi, ciężkimi. Jest to czas, który pozwala na eksperymentowanie z orientalnymi, odważnymi kompozycjami, gdyż dzięki temperaturze na zewnątrz nie będą one tak bardzo duszące i źle odbierane przez otoczenie. Perfumy podczas chłodnych dni są trochę jak dodatkowe rękawiczki czy szalik, nie wyobrażam sobie o nich zapomnieć przed wyjściem.

W tym roku nie planuję większych zmian i nowych zakupów [chociaż Święty Mikołaj może o mnie nie zapomni!] i będę używała moich czterech jesienno-zimowych faworytów.


Givenchy Pi – to teoretycznie męski zapach, chociaż dla mnie to unisex i najsłodsza, ciasteczkowa kompozycja z jaką się spotkałam. Migdały, bób tonka, wanilia tworzą piękną bazę, a galbanum, bazylia nie pozwalają by zapach był mdły i nijaki. Bardzo lubię reakcje ludzi na te perfumy – ‘pachniesz jak…jak…jak CIASTKA!’.



Diesel Loverdose – rzadko trafiam na amatorów tego zapachu. To kompozycja zdominowana przez lukrecję i anyż, wanilia i mandarynka to jedynie tło, które według mnie, pozwala na niezakwalifikowanie tych perfum do grupy ‘apteczne’. Lubię ten ostry, trochę drażniący początek i to jak rozwija się dalej, nie tracąc przy tym drapieżności. [tym perfumom jestem w stanie wybaczyć ten okropnie tandetny flakon!] Niektórym Loverdose przypomina zapachy Lolity Lempickiej, ale dla mnie to zupełnie inna bajka, już więcej podobieństw widzę w Guerlain Le Petite Robe Noir.



Yves Rocher So Elixir – to zapach do którego długo nie byłam przekonana, trafił w moje ręce przez przypadek i bardzo rzadko do używałam. Ten jaśmin z odrobiną kadzidła męczył mnie na początku, dusił, uważałam, że to kompozycja zbyt intensywna dla mnie. Do czasu, gdy podczas próby przekonania się do nich usłyszałam jeden, drugi, trzeci komplement i ciągłe pytania ‘czym pachniesz?’. I tak powoli zaprzyjaźniliśmy się z So Elixir, który jest teraz moim towarzyszem na wieczorne zimowe wyjścia. A po wersję edt sięgam na co dzień.

Czwartą jesienno-zimową miłością jest oczywiście Mirage, o którym już pisałam tutaj
Macie swoje ulubione zapachy na chłodniejsze pory roku, czy raczej jesteście wierne tym samym perfumom przez cały rok?


poniedziałek, 11 listopada 2013

wspólne śniadanie Audrey i Huberta.

Nie ma chyba osoby, która nie widziała, albo chociaż nie słyszałaby o kultowym „Śniadaniu u Tiffany’ego”, gdzie główną rolę odgrywała Audrey Hepburn. Audrey, moim zdaniem jest jedną z najpiękniejszych aktorek wszech czasów. Nie można zarzucić jej braku klasy czy wyczucia smaku. Ubrana zawsze skromnie, lecz nad wyraz stylowo i gustownie. To wszystko dzięki Hubertowi de Givenchy, który projektował kostiumy do większości filmów z udziałem Audrey. Projektant ubierał aktorkę również prywatnie.


Do spotkania 26 letniego Huberta de Givenchy oraz 24 letniej Audrey Hepburn doszło w maju 1953 roku. Givenchy wprawdzie spodziewał się spotkania z Panną Hepburn, lecz nie Audrey, a Katharine (aktorką). Nie przeszkodziło to wcale w zawiązaniu się cudownej długotrwałej przyjaźni.

Pierwszym ich wspólnym projektem była realizacja kostiumów do „Sabriny”, w którym Hepburn odgrywała główną rolę. Co ciekawe, Givenchy nie został wymieniony w napisach jako twórca strojów. Zaszczyt ten przypadł Edith Head- projektantce, która zaprojektowała kostiumy dla głównej bohaterki  przed jej wyjazdem do Francji, czyli mniej więcej do 1/3 filmu. Co więcej Head otrzymała za owe kreacje Oscara. Popisowymi kreacjami, które do dziś można spotkać w kulturze masowej są te, zaprojektowane przez Givenchy.


Jedną z klasycznych, kultowych już kreacji jest przepiękna biała suknia, w której Sabrina występuje na balu państwa Larrabee.  Kreacja z białej organdyny składa się z trzech części – gorsetu, krótszej spódnicy ołówkowej oraz dłuższej części tzw. over-skirt, czyli spódnicy noszonej nad inną spódnicą. Suknia ozdobiona jest granatowym haftem z motywem kwiatowym. Suknia zapinana na haftki. Spod spodu wierzchniej spódnicy (tej przypominającej tren) wystaje czarny marszczony obręb.



   
 Od nazwy filmu „Sabrina” powstała nazwa dekoltu – "sabrina neckline”. W mowie codziennej znany jest jako po prostu łódka. Tego rodzaju linia dekoltu –szeroka, biegnąca poziomo -  była często wykorzystywana w sukienkach noszonych przez Audrey. Miało to odwracać wzrok od wystających kości obojczykowych aktorki. 
  

 
 Po przygodzie z “Sabriną” kolejnym filmem w którym możemy podziwiać stroje Givenchy jest „Funny Face” – musical o miłości fotografa i jego muzy –ekspedientki księgarni, z której stara się zrobić modelkę. W rolach głównych Audrey Hepburn i Fred Aistare. Na zdjęciach możecie podziwiać mnogość kreacji występujących w filmie.








 





Na dziś tu historia Audrey i Huberta się urywa. Ale tylko na dziś. Zabierając się do tematu nie wiedziałam, że będzie on aż tak obszerny. A nie chciałabym robić jedynie streszczenia tego materiału, gdyż kostiumy które tworzył Givenchy są tak przepiękne, że aż szkoda ich nie pokazać. Będzie zatem część druga w której będzie o „Śniadaniu u Tiffany’ego”  i „Szaradzie”. 



_____________________________________________________________________________
Givenchy
Dom mody otwarty w 1952 r przez francuskiego projektanta Huberta de Givenchy (ur. 1927). Givenchy jest jednym z najbardziej reprezentatywnych przedsiębiorstw złotego wieku haute couture. Po jego przejściu na emeryturę w 1995 projektantami marki Givenchy byli John Galliano, Alexander McQueen i Julien MacDonald. Od roku 2005 głównym projektantem jest Riccardo Tisci. Przedsiębiorstwo należy do francuskiej grupy LVMH.

piątek, 8 listopada 2013

męskie perfumy.

Bardzo nie lubię pytań o ulubiony zapach, bo jak tu wybrać te jedne jedyne spośród setek przepięknych kompozycji?! Ale jeśli już się ktoś o to pytanie pokusi, to zawsze jako pierwsze przychodzą mi do głowy męskie perfumy. To właśnie one są moimi ukochanymi zapachami i to do nich wbrew pozorom przywiązuję największą uwagę [sama również używam czasami teoretycznie męskich kompozycji]. W rankingu męskich perfum mam swoich trzech faworytów.


 Carolina Herrera 212 VIP – do tego zapachu przyciągnęła mnie przede wszystkim reklama z genialnym Jon'em Kortajarena, który zauroczył mnie już w filmie Toma Forda – Single Man [polecam!], jednak same perfumy przebiły modela. Jest to zapach uwodzący od pierwszej chwili, lekko dymny, odrobinę słodki, nie ma w nim nic co pasowałoby do etykietki ‘sportowy, świeży, banalny’. I każde porównanie 212 VIP do Łan Milion boli mnie okrutnie, bo o ile ten zapach uważam za naprawdę udany, to ten twój od Paco Rabanne wywołuje u mnie mdłości.


Ted Lapidus Black Soul Imperial – to jest kompozycja magiczna, która mi kojarzy się z Balladyną i sceną w lesie, gdy [spojler!] Balladyna zabija Alinę i kradnie jej maliny. Czuję te słodkie, przesiąknięte dymem, kawą, tajemnicą i pewnością siebie owoce [mimo, że w składzie malin nie znajdziemy]. Uwielbiam tę przyprawowo-drzewną kompozycję i myślę, że spokojnie sprawdziłaby się jako kompozycja unisexowa. Oczywiście są to perfumy na chłodniejsze dni, na wieczorne wyjścia, ponieważ jest to zapach z grupy 'ciężkie i nie dla wszystkich'. 




     Ralph Lauren Polo Black – może i nie jest zaskakujący, drapieżny czy tajemniczy, ale na pewno nie mniej kuszący. Jest to kompozycja nieskomplikowana, niewymagająca doszukiwania się ukrytych znaczeń, nie przyprawia mnie o zawrót głowy i rozchwiane emocje [jak w przypadku VIP i Imperial]. Właśnie ten zapach mnie uspokaja, koi nerwy, do niego chce się człowiek po prostu przytulić. W składzie znajdziemy szałwię, paczulę, drzewo sandałowe, cytrusy i mango, które dodaje słodyczy. 

wtorek, 5 listopada 2013

prolog numer dwa.


Witam, dzień dobry, cześć i czołem.

Może od razu, bez większych ceregieli i przynudnawych wstępów.
Jestem studentką wzornictwa, na specjalizacji: architektura ubioru na Politechnice Łódzkiej. Z Zu, która zdążyła już tu trochę porządzić znam się od zawsze. Pomysł, żeby pisać o modzie chodził mi po głowie od dłuższego czasu, ale potrzebowałam jakiegoś punktu zaczepienia, zapalnika do działania i wtedy Zuźka wyskoczyła z propozycją pisania bloga. Jak mi wyjdzie to pisanie? Czas pokaże.
Modą przewijała się w moim życiu w mniejszym lub w większym stopniu od zawsze, ale przełom nastąpił po rozmowie z twórcami pewnej polskiej marki odzieżowej. Zdałam sobie sprawę, że moda to nie tylko sukienki, pokazy dwa razy do roku i już. To historia, wiedza konstruktorska, techniczna, materiałoznawcza, marketingowa, wymieniać by bez końca. No i tak się zaczęło czytanie książek, blogów, jeszcze większej ilości czasopism z naciskiem na słowo pisane, a nie tylko kolorowe zdjęcia z pokazów.
[zaznaczam, jestem większą gadułą niż Zu, co oznacza, że moje posty będą o dużo dużo dłuższe]
Nie jestem szafiarką. Nie zamierzam tu pokazywać swoich codziennych ubiorów, znanych pod częściej używanym pojęciem „stylizacji”. Ja rano się ubieram, nie stylizuję. Jestem, cóż tu dużo mówić, ambitną osobą i kupienie kompletu w Zarze, zrobienie kilka zdjęć i oddanie do sklepu nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem. Myślenie jest wyzwaniem. Czasami może nie będzie wychodziło mi to najlepiej, ale obiecuję, że będę się starać! Będzie dużo tekstu, mało obrazków. Czysta teoria. Modowa oczywiście.
Będzie o historii mody, będą moje pierwsze próby krytyki modowej (bo w Polsce krytyki ze świecą szukać), będzie trochę o przemyśle, o psychologii, o książkach. Jak się odważę to może i pochwalę się swoimi projektami. Będzie o wszystkim tym, co wiem i czego się nauczę.
Będę traktować to miejsce jak prywatny notatnik ze streszczeniem wiedzy, którą projektant/osoba pasjonująca się modą wiedzieć powinna/chce.

Żadna ze mnie pisarka.  Staram się wprawdzie pisać po polsku, stawiać kropki i przecinki, zachować ład i skład, ale jak mi to wyjdzie, nie wiem. Będziecie musieli przeżyć moje polonistyczne potknięcia.
Ekspertem modowym też nie jestem. Zlitujcie się kiedy będę popełniać błędy. W życiu wyznaję zasadę, że ćwiczenie czyni mistrza, a kiedyś i gdzieś przecież muszę zacząć. Dlaczego więc nie tutaj?

A! I proszę mówcie mi
Nana





A żeby nie skończyło się na pustym gadaniu - przepiękne zdjęcie, odrobinka wiedzy i jednocześnie wstęp do  tworzącego się właśnie tekstu.

Vogue Daily — Actress Audrey Hepburn wearing an oriental-style velvet hat by Givenchy, 1964. Photographed by Cecil Beaton. 
 Audrey Hepburn w orientalnym kapeluszu z welwetu stworzonym przez Huberta de Givenchy w 1964 r.  Sfotografowana przez Cecil Beaton'a.